piątek, 21 grudnia 2012

Prolog


          Czułam chłodny powiew wiatru, delikatnie owiewającego moje policzki. Słońce chyliło się ku horyzontowi, pozostawiając po sobie tylko różowawe smugi. 
         Na przeciwnym krańcu świata dopiero wznosiło się, by dać początek nowemu dniu. By inni ludzie mogli iść do pracy, szkoły, by mogli żyć.   
          Zawsze byłam pewna że to ono daje im siłę. Siłę do istnienia.
          Jednak noc… Czułam ją wszędzie wokół. Jakbym mrok będący otoczką wszechświata emanował tajemniczą mocą.
          Noce w Narezzie, małym miasteczku we Włoszech były najpiękniejsze.
          Porwana swoimi rozmyśleniami, poruszałam się po krętych ulicach w żółwim tempie, rozkoszując się każdą sekundą i każdym głębokim wdechem , który wykonałam.
          Zapach nocy… Zapach równie słodki co rześki i kuszący. Naprawdę wspaniały.
          Zamknęłam oczy by zagłębić się bardziej we własne uczucia. Szłam przed siebie widząc ciemność pod powiekami i…
-Ja… Ja, prze-przepraszam. Nie zauważyłam pana.- zagościło we mnie uczucie frustracji. Czemu do cholery się jąkałam? Wpadłam na jakiegoś faceta, ale to nie żaden powód. Zastanowiłam się chwilę i stwierdziłam, że było w nim jednak coś niepokojącego.
          Podniosłam wzrok i moim oczom ukazał się młody chłopak(może nawet w moim wieku) o niebywale jasnych włosach, emanującej przyćmionym blaskiem skórze i oczach jak miód.
          Usta chłopaka zaczęły się poruszać lecz ja wpadłam w dziwny trans.
          Nie mogłam skoncentrować się na jego słowach, a w dodatku nawet nie mrugnęłam wytrzeszczając oczy z dziwnym wyrazem twarzy. Coś w jego osobie budziło naprawdę duży niepokój. 
         Przed moją twarzą nagle coś przeleciało. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to ręka nieznajomego.
-Wiem, że mój wygląd robi wrażenie, ale żeby tak od razu…- ciągnął rozbawionym tonem. Dopiero teraz udało mi się zrozumieć treść jego słów, a w dodatku ich zuchwalstwo. 
-Co?- przerwałam mu ostrym tonem.- Myślisz że każda laska na ciebie poleci? Że twoje jedno spojrzenie sprawi że zemdleje?!- naskoczyłam na niego wrzeszcząc mu przed nosem.(miałam uczulenie na takich typów) Chłopak ledwie powstrzymał się by nie wybuchnąć śmiechem.
-Z grubsza masz racje.- zaśmiał się- Myślałem jednak że taką wojowniczą dziewczynę stać na więcej.- wzruszył ramionami w geście rozczarowania.
          Nabrałam olbrzymiej ochoty by mu przyłożyć i zedrzeć ten złośliwy uśmieszek ze zbyt idealnej twarzy. W ostatniej chwili doszłam jednak do wniosku, ze pobicie przypadkowego przechodnia nie najlepiej będzie wyglądać w papierach na studia.
          Idąc za tą myślą odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w swoją stronę.
          Nie pozwolę, aby ktoś zepsuł mi tę chwilę relaksu, pomyślałam i coraz szybciej przebierałam nogami czując przyjemny chłód na plecach.
          Minęło niespełna pół godziny, a już stałam przed swoim domem.
          Dosyć duży budynek był osadzony kompletnie na odludziu. Nic dziwnego gdy twoją matką jest zwariowana hipiska. Jedyną przeszkodą na drodze do otaczającej go natury, był ciężki metalowy płot, ogradzający posiadłość ze wszystkich stron.
          Z ociąganiem zabrałam się za otwieranie furtki. Nie chciałam żegnać się z wolnością. Ale cóż innego począć? Powoli zawędrowałam pod drzwi wejściowe. Otworzyłam je najciszej jak się dało, jednak…
-Cassandro Friss!- dobiegł mnie wrzask ojca.-Ile jeszcze razy mam ci zabraniać włóczyć się po nocach, żeby to wreszcie do ciebie dotarło?!-tatuś rozkręcił się na dobre. Z niewiadomej przyczyny naszła mnie ochota na chichot.
-Oj, daj jej spokój.-mruknęła mama zbliżając się ku mnie. Była to kobieta o brązowych włosach i smukłej sylwetce. Jej oczy miały w sobie głębie oceanu. Była by naprawdę ładna na swoje czterdzieści jeden lat, gdyby nie jej nawyk do chodzenia w olbrzymich tunikach, które jak uważała były najmodniejsze w hipisowskich trendach. Źle na jej urodę wpływały także nie zliczona ilość wypalonych „odprężających’’ papierosów.-Proszę to dla ciebie.-wręczyła mi jakiś stary pierścień. To całkowicie w jej stylu. Kolejny talizman ochronny z pobliskiego bazaru. Mimo zażenowania posłusznie wsunęłam go na palec i pobiegłam po schodach do swojego pokoju.
***
          How can decide on what’s right? When you’re… Dobiegł mnie słodki glos mojej ulubionej wokalistki.
          Oczywiście oznaczało to, że nadszedł ranek, a wraz z nim pora żeby wstać.
          Nie! Zawyłam w duchu, lecz mimo to posłusznie zerwałam się z łóżka i zeszłam na śniadanie.
         Cała kuchnia była wypełniona zapachem kadzidła i czegoś jeszcze.
         Na stole stała wielka patera, a na niej tort. Czyżby ktoś miał urodziny?
         Podeszłam o krok bliżej, a wtedy…
-Wszystkiego najlepszego kochanie!- wykrzyczała mama z olbrzymim uśmiechem na twarzy. Czyżbym JA miała urodziny? Na to wygląda. Osiemnaste.
-Dziękuje Daniele.- mama lubiła gdy mówiłam do niej po imieniu. Jak mi kiedyś wytłumaczyła czuła się wtedy młodsza.
          Razem z nią zjadłam kawałek tortu i biegiem ruszyła do szkoły. Ech… jak ja kocham biegać. Tym razem jednak szybko wyczułam, że coś jest nie tak.
          W jednej chwili straciłam całkowitą kontrole nad swoim ciałem. Upadlam na wilgotną ściółkę sparaliżowana nagłym przypływem ogromnego bólu. Nic nie rozumiałam. Chciałam wyć w cierpieniu, ale moje ciało nie współpracowało. Mogłam jedynie wić się w agonii. Czuć na każdej cząsteczce siebie płonący ogień…
Oszołomiona godzinami cierpienia powoli osuwałam się w czarną otchłań niebytu. Umieram. Nikt mi nie pomoże. Zginę tutaj.