Czułam
chłodny powiew wiatru, delikatnie owiewającego moje policzki. Słońce chyliło
się ku horyzontowi, pozostawiając po sobie tylko różowawe smugi.
Na przeciwnym
krańcu świata dopiero wznosiło się, by dać początek nowemu dniu. By inni ludzie
mogli iść do pracy, szkoły, by mogli żyć.
Zawsze byłam
pewna że to ono daje im siłę. Siłę do istnienia.
Jednak noc…
Czułam ją wszędzie wokół. Jakbym mrok będący otoczką wszechświata emanował
tajemniczą mocą.
Noce w
Narezzie, małym miasteczku we Włoszech były najpiękniejsze.
Porwana
swoimi rozmyśleniami, poruszałam się po krętych ulicach w żółwim tempie,
rozkoszując się każdą sekundą i każdym głębokim wdechem , który wykonałam.
Zapach nocy…
Zapach równie słodki co rześki i kuszący. Naprawdę wspaniały.
Zamknęłam
oczy by zagłębić się bardziej we własne uczucia. Szłam przed siebie widząc
ciemność pod powiekami i…
-Ja… Ja, prze-przepraszam. Nie zauważyłam pana.- zagościło
we mnie uczucie frustracji. Czemu do cholery się jąkałam?
Wpadłam na jakiegoś faceta, ale to nie żaden powód. Zastanowiłam się chwilę i stwierdziłam, że było w nim jednak coś
niepokojącego.
Podniosłam
wzrok i moim oczom ukazał się młody chłopak(może nawet w moim wieku) o niebywale jasnych włosach,
emanującej przyćmionym blaskiem skórze i oczach jak miód.
Usta
chłopaka zaczęły się poruszać lecz ja wpadłam w dziwny trans.
Nie mogłam
skoncentrować się na jego słowach, a w dodatku nawet nie mrugnęłam
wytrzeszczając oczy z dziwnym wyrazem twarzy. Coś w jego osobie budziło naprawdę duży niepokój.
Przed moją
twarzą nagle coś przeleciało. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to ręka
nieznajomego.
-Wiem, że mój wygląd robi wrażenie, ale żeby tak od razu…-
ciągnął rozbawionym tonem. Dopiero teraz udało mi się zrozumieć treść jego
słów, a w dodatku ich zuchwalstwo.
-Co?- przerwałam mu ostrym tonem.- Myślisz że każda laska na
ciebie poleci? Że twoje jedno spojrzenie sprawi że zemdleje?!- naskoczyłam na
niego wrzeszcząc mu przed nosem.(miałam uczulenie na takich typów) Chłopak ledwie powstrzymał się by nie
wybuchnąć śmiechem.
-Z grubsza masz racje.- zaśmiał się- Myślałem jednak że taką
wojowniczą dziewczynę stać na więcej.- wzruszył ramionami w geście
rozczarowania.
Nabrałam
olbrzymiej ochoty by mu przyłożyć i zedrzeć ten złośliwy uśmieszek ze zbyt
idealnej twarzy. W ostatniej chwili doszłam jednak do wniosku, ze pobicie
przypadkowego przechodnia nie najlepiej będzie wyglądać w papierach na studia.
Idąc za tą
myślą odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w swoją stronę.
Nie pozwolę,
aby ktoś zepsuł mi tę chwilę relaksu, pomyślałam i coraz szybciej przebierałam
nogami czując przyjemny chłód na plecach.
Minęło
niespełna pół godziny, a już stałam przed swoim domem.
Dosyć duży
budynek był osadzony kompletnie na odludziu. Nic dziwnego gdy twoją matką jest
zwariowana hipiska. Jedyną przeszkodą na drodze do otaczającej go natury, był
ciężki metalowy płot, ogradzający posiadłość ze wszystkich stron.
Z ociąganiem
zabrałam się za otwieranie furtki. Nie chciałam żegnać się z wolnością. Ale cóż
innego począć? Powoli zawędrowałam pod drzwi wejściowe. Otworzyłam je najciszej
jak się dało, jednak…
-Cassandro Friss!- dobiegł mnie wrzask ojca.-Ile jeszcze
razy mam ci zabraniać włóczyć się po nocach, żeby to wreszcie do ciebie
dotarło?!-tatuś rozkręcił się na dobre. Z niewiadomej przyczyny naszła mnie
ochota na chichot.
-Oj, daj jej spokój.-mruknęła mama zbliżając się ku mnie.
Była to kobieta o brązowych włosach i smukłej sylwetce. Jej oczy miały w sobie
głębie oceanu. Była by naprawdę ładna na swoje czterdzieści jeden lat, gdyby
nie jej nawyk do chodzenia w olbrzymich tunikach, które jak uważała były
najmodniejsze w hipisowskich trendach. Źle na jej urodę wpływały także nie
zliczona ilość wypalonych „odprężających’’ papierosów.-Proszę to dla
ciebie.-wręczyła mi jakiś stary pierścień. To całkowicie w jej stylu. Kolejny
talizman ochronny z pobliskiego bazaru. Mimo zażenowania posłusznie wsunęłam go
na palec i pobiegłam po schodach do swojego pokoju.
***
How can decide on what’s right? When
you’re… Dobiegł mnie słodki glos mojej ulubionej wokalistki.
Oczywiście
oznaczało to, że nadszedł ranek, a wraz z nim pora żeby wstać.
Nie! Zawyłam
w duchu, lecz mimo to posłusznie zerwałam się z łóżka i zeszłam na śniadanie.
Cała kuchnia
była wypełniona zapachem kadzidła i czegoś jeszcze.
Na stole
stała wielka patera, a na niej tort. Czyżby ktoś miał urodziny?
Podeszłam o krok bliżej, a wtedy…
-Wszystkiego najlepszego kochanie!- wykrzyczała mama z
olbrzymim uśmiechem na twarzy. Czyżbym JA miała urodziny? Na to wygląda.
Osiemnaste.
-Dziękuje Daniele.- mama lubiła gdy mówiłam do niej po
imieniu. Jak mi kiedyś wytłumaczyła czuła się wtedy młodsza.
Razem z nią
zjadłam kawałek tortu i biegiem ruszyła do szkoły. Ech… jak ja kocham biegać. Tym razem jednak szybko wyczułam, że coś jest nie tak.
W jednej
chwili straciłam całkowitą kontrole nad swoim ciałem. Upadlam na wilgotną
ściółkę sparaliżowana nagłym przypływem ogromnego bólu. Nic nie rozumiałam.
Chciałam wyć w cierpieniu, ale moje ciało nie współpracowało. Mogłam jedynie
wić się w agonii. Czuć na każdej cząsteczce siebie płonący ogień…
Oszołomiona godzinami cierpienia powoli osuwałam się w
czarną otchłań niebytu. Umieram. Nikt mi nie pomoże. Zginę tutaj.